Mój pierwszy powakacyjny post to cudo jakiego dokonałam na urlopie- takie dwa cuda, które muszę Wam pokazać. Znaleziona już dawno na strychu u moich rodziców, odleżała już swoje- bo ma chyba dobre ponad 50 lat stara komoda, jeszcze przywieziona do domu w którym się wychowałam przez mojego dziadka i praktycznie zapomniana. Stała sobie, coś tam w niej trzymano- jakieś rupiecie, przeżyła pożar strychu i zaatakowały ją korniki. Myślę sobie jak znajdę czas to się za nią wezmę. Nie było to łatwe bo podczas szlifowania dodatkowo zaczęła się sypać. Szlifowanie nie było łatwe bo okazało się że korniki zrobiły swoje, ale poradziłam sobie. Miejsca najgorzej wyjedzone pozaklejałam pastą do drewna, przeszlifowałam, zabezpieczyłam, pomalowałam całość lakiero-bejcą w kolorze ciemnego dębu i wymieniłam stare uchwyty bo tamte zupełnie się rozleciały. Zdjęcia poniżej pokazują jej metamorfozę
Przed
i po
A tu lampa, którą zdobyłam w komisie. Nie miała klosza i kabla. Więc dokupiłam klosz w promocji przemalowałam nakleiłam motyw z papierów Asket, polakierowałam i jest
A to prezent od taty żelazko na duszę i z duszą - coś o czym marzyłam. To już zrobiły ręce mojego taty. Żelazko znalazł na złomie, nie mało rączki, czyścił sam, zaimpregnował a rączkę dorobił u stolarza -jest piękne.
Acha a komoda stanęła w miejscu drugich drzwi wejściowych do domu, które postanowiliśmy zamurować i wstawić w to miejsce okno, więc mój mąż zabrał się konkretnie za robotę, tak że jak skończyłam komodę, mogła ona stanąć pod nowym oknem, na komodzie lampka i żelazko.
Pozdrawiam słonecznie :)